Są wiadomości, które przygniatają. Odbierają radość życia tym, których one bezpośrednio dotykają. Odczułam to dzisiaj, otrzymując telefoniczną wiadomość o śmierci Janusza Malinowskiego. A tak jeszcze niedawno przecież, siedząc w samochodzie (Janusz tradycyjnie po zebraniach dziennikarskich odwoził mnie do domu), rozmawialiśmy o sukcesach naszych dzieci, naszych własnych odczuciach, oczekiwaniach i planach. Trudno było nam się było rozstać. Nie przewidzieliśmy, że następnej takiej rozmowy już nie będzie. Dowodzącej wzajemnego zrozumienia, sympatii przyjaźni. Smutno!!!Potwierdzenie śmierci Janusza stanowi wspomnienie Jacka Gallanta o naszym wspólnym Przyjacielu. Zacytuję je za chwilę w całości. Dodam jeszcze jednak, że rozrzewniło mnie dodatkowo (nikt z nas wtedy tego nie przewidział), nasze wspólne z Januszem zdjęcie. Zostało zrobione w dniu opisywanej rozmowy. Jacek Gallant zechciał mi je przypomnieć. Jacek Gallant napisał: „Dziś w nocy zmarł Janusz Malinowski. Po wielomiesięcznym cierpieniu, jakie było następstwem wypadku samochodowego. Przeżył 73 lata. Trudno mi pisać te słowa, bo byliśmy z Januszem przyjaciółmi, którzy lubili się spotkać, pogadać kilka godzin, a czasem wymyślić nowy pomysł na książkę.
„Urodziłem się w sposób chaotyczny,
Bez biznesplanu na życie.
Moi rodzice byli zdziwieni tym faktem,
ale przyjęli go z godnością i wyrozumiałością „
Tak napisał Janusz w wierszu „Czas” o urodzinach swoich.
Janusz całe swoje dorosłe życie związany był z Lublinem i trochę z Chełmem, choć dzieciństwo spędził w Warszawie. Uczył się w lubelskim „Zamoju”, by następnie zostać inżynierem na WSInż , choć zawsze, jak sam mówił, ciągnęło Go w stronę aktorstwa. Nie został jednak artystą scenicznym, ale dziennikarzem, bardzo dobrym redaktorem. Najpierw od 1973 roku pracował w „Sztandarze Ludu”, potem przez kilka lat był naczelnym „Tygodnika Chełmskiego”, aby w końcu wrócić do Lublina do „Sztandaru”. Potem stworzył i wydawał „Dziennik Wschodni”, stojąc na czele zarządu firmy „Edytor Press”. Kierował gazetami w sposób wymagający, bo zwracał uwagę na szczegóły, nie znosił niechlujstwa językowego. Był perfekcjonistą. A przy tym erudytą, dowcipnym i ujmującym wobec płci pięknej. Kochał czytać i pisać, swoje felietony publikował pod pseudonimem „Jan Matacz”. Był wielbicielem i kolekcjonerem utworów „Czerwonych gitar” jak również muzyki poważnej. Marzył o dyplomacji – nawet skończył stosowne kursy, ale nie dane mu było wykorzystać, w służbie Polsce, jego bardzo dobrą znajomość języka niemieckiego. Los zetknął go z wieloma ciekawymi ludźmi, o czym napisał w swojej książce „Się napisało”. Cenił odwagę i nietuzinkowe działania. To on był inicjatorem uhonorowania woźnego miejskiego Jana Gilasa, który wsławił się tym, że wyniósł …. niewybuch podczas bombardowania Lublina w 1939 roku, czym uratował życie wielu osób. Lublin ma ulicę imienia tego woźnego.
W 1990 roku Janusz został wybrany radnym Lublina, a trzy lata później posłem na Sejm RP. Zawsze było mu blisko do lewicy, choć często był jej ostrym, choć życzliwym krytykiem. W ostatnich latach swoim doświadczeniem i wiedzą wspierał Stowarzyszenie Dziennikarzy Rzeczypospolitej Polskiej.
Nazywaliśmy Janusza „Maliniak”, bo tak było łatwiej, a on się nie obrażał. Nawet lubił to, bo wiedział, że to z sympatii. I pisał kolejne wspomnienia i sagę o rodzinie Malinowskich, której już nie skończy…
„Z nich czerpię swoja wiarę,
Że kiedyś będziemy razem.
Będziemy wszyscy razem tam,
Dokąd nad ranem odchodzą gwiazdy.
Tam gdzie zaczyna i kończy się świat”
Żegnaj Janusz, szkoda, że już nie pogadamy, a tyle miałem Ci do opowiedzenia o Bałkanach, które tak bardzo też lubiłeś.
Kochani, bliscy Janusza, najszczersze wyrazy współczucia. Jacek Gallant”
W tym momencie przypomina mi się jakże mądre stwierdzenie, że człowiek dopóty żyje, dopóki pozostaje w ludzkiej panięci. Nie zapominajmy o tym Kochani.
Grażyna Hryniewska-Kalicka
Pogrzeb odbędzie się 20 bm. o godz. 10-tej na Cmentarzu Komunalnym przy ul. Lipowej, wejście od ul. Białej.