Trzy razy tak! Trzy razy tak!

Piaff 00

To trzy razy tak odnosi się do najnowszego spektaklu lubelskiego Teatru Muzycznego w reżyserii Artura Barcisia Trzy razy Piaf! Zasłużyły sobie na nie, nie tylko aktorki, odtwórczynie tytułowej roli (ról) przedstawienia, ale dosłownie wszyscy, którzy stworzyli trójwymiarową, wzruszającą postać fascynującej do dzisiaj Edith Piaf.

Nie mogłam być na konferencji prasowej, ale w kuluarach dowiedziałam się, że reżyser , znakomity aktor warszawski Artur Barciś lubelski spektakl wyreżyserował jako trzeci z kolei, ochoczo przyjmując propozycję naszego Teatru. Bo- kocha Lublin. Spektakl natomiast za każdym razem pozwala mu wyrazić osobistą miłość do Słowika Paryża, zjawiska jedynego w swoim rodzaju w kulturze światowej, co istotne ponadczasowego.

Kto jeszcze nie był na lubelskim przedstawieniu Trzy razy Piaf, a takich okazji nie zabraknie już w najbliższy weekend), powinien wiedzieć, że pierwotny jego scenariusz powstał przed laty, w szkole muzycznej, gdy Artur Barciś uczył studentów interpretacji piosenki. Pracę dyplomową , na którą złożyły się piosenki Edith Piaf zobaczył na deskach Teatru Ateneum jego ówczesny dyrektor Gustaw Holoubek. Wówczas, podpowiedział Arturowi Barcisiowi, by spektakl zrobił z prawdziwymi aktorami. Pozostawało już tylko napisać scenariusz i dokonać właściwego wyboru odtwórczyń tej jakże trudnej wokalnie, ale i aktorsko roli. Bo przecież to one potem tworzą spektakl, jego atmosferę, decydują o sukcesie artystycznie odpowiedzialnego przedsięwzięcia.

Spektakl opowiadający piosenkami historię życia Piaf wymusił od reżysera nie tylko przemyślany dobór utworów , ale i specyficzną scenografię (ona decyduje o klimacie przedstawienia), wybór odpowiednich efektów akustycznych zarysowujących kolejne etapy życia Edith, w końcu wyróżniającą oprawę muzyczną. Ta, po raz pierwszy właśnie w Lublinie wzbogacona została o muzykę na żywo. Orkiestra Teatru Muzycznego w Lublinie pod batutą Piotra Wijatkowskiego zapewniła oczekiwane przez reżysera super mocne brzmienie. Na miarę niewypowiadanego słownie. Zagrała, jakże ważną w tym spektaklu rolę silnych emocji.

Emocje muzyczne pomnażały wykonania wokalne. Kolejne aktorskie wcielenia Edith Piaf – od młodej, śpiewającej na ulicach i w kawiarenkach Paryża dziewczyny, poprzez rozwijająca się piosenkarkę, której kariera nabiera niezwykłego tempa, po wielką gwiazdę. W końcowym etapie kariery zarówno słynną i bogatą, jak schorowaną i zmęczoną życiem, alkoholem oraz nadużywaniem leków.

O doborze aktorek dla potrzeb lubelskiego przedstawienia decydował casting. Wybór nie był łatwy. Reżyser obawiał się, że rola najmłodszej Piaf, jak najstarszej będzie najtrudniejsza do obsadzenia. Zaistnienie średnich nie wchodziło w grę. Los najwyraźniej reżyserowi sprzyjał już w momencie pojawienia się j Patrycji Zywert-Szypki (wyróżniająca barwa głosu). Zaraz potem Anity Kostyńskiej (wypisz, wymaluj Edith Piaf!) i najbardziej lubelskiej z lubelskich, Anny Świetlickiej ( reżyser określił ją mianem zjawiska, co publiczność potwierdza teraz rzęsistymi brawami). To Anna (dojrzała Edith Piaf) znakomicie wykonała Hymn do miłości, Mon Dieu i Milorda, włączając w to znakomite aktorstwo. Cóż procentuje talent, ale i ponad 40 lat pracy scenicznej.

Aktorki nie naśladując Piaf, były nią w stu procentach. Śpiewając w języku polskim (szkoda, że chociaż jeden utwór nie zaistniał w wersji oryginalnej) zadbały o charakterystyczne dla niej rr , potęgujące energię piosenek. Pamiętały o charakterystycznych gestach Piaf z rozczapierzoną ręką nad głową przede wszystkim. Pamiętały, że przyszło im wcielić się w postać ukochaną i zapamiętaną przez miliony.

Przedsmak francuskiego w klimatach spektaklu podniósł akordeonista grający w foyer piosenki Edith Piaf. Cofnięcie się w czasie umożliwiała stworzona na proscenium stylowa kawiarenka (1930 r.) z lampkami w czerwonych abażurkach, które w tym przedstawieniu mają również istotną rolę do odegrania.

Wcześniej wspomniałam o zastosowanych w spektaklu efektach akustycznych, wyznacznikach zdarzeń najważniejszych w życiu piosenkarki, takich jak wojna (przemówienie Hitlera np.), katastrofa lotnicza (śmierć jej pierwszej miłości- Marcela Cerdana) czy nowa miłość do Theo Sarapo . Te wydarzenia wyraźnie dzielą spektakl na trzy części. Każda z nich jest na swój sposób emocjonująca, bywało- wzruszająca nie tylko mnie -do łez!

Gorąco polecam Trzy razy Piaf!

Grażyna Hryniewska

Piaff 01Piaff 02Piaff 03Piaff 04Piaff 05

Foto: Dawid Jacewski