Pierwszy dzień meteorologicznej wiosny postanowiłam spędzić w Nałęczowie. Pomysł wypalił! W godzinach południowych wjechałam w pryncypialną Aleje Lipową, by tradycyjnie skręcić do Różanej. Na pyszną czekoladę lub herbatę z torcikiem kremowym na początek. Widok zza ogrodzenia zmienił jednak pierwotne plany. Wyraźnie coś za nim działo. Świadczyli o tym licznie zgromadzeni przechodnie. Co się okazało?
Przed siedzibą miejscowego centrum kulturalnego rozgościły się liczne stoiska ze starociami. Ja zobaczyłam je tutaj po raz pierwszy, ale jak twierdzili sprzedawcy obecnie rodzi się już tutaj najwyraźniej nowa tradycja.
Wystawcom wszelkiego typu staroci – porcelana użytkowa i figuralna, różnego typu przedmioty codziennego użytku, tyle że z wyraźną patyną czasu np. lampy, zegary, meble, obrazy, wyroby z mosiądzu, rzeźby, stare roczniki gazet, płyty nie wyłączając winylowych, dosłownie wszystko czym normalny dom, mieszkania wypełniamy, co tworzy ich klimat, bywało można było kupić po naprawdę okazjonalnej, dobrej cenie. Ceny często były negocjowane, co zakupom przydawało pikanterii. Interes w obydwie strony kwitł!
Mnie wśród okazów eksponowanych udało się uchwycić prawdziwe rarytasy. Myślę, że wkrótce o tym napiszę szerzej. Bo, jak się okazało, sprzedawcy (czytaj – handlujący starociami) bywają również hobbystami z krwi i kości. Jednym z nich okazał się p. Szczepan lub jeśli ktoś woli Szymon z Kraśnika. Kolekcjoner przedmiotów na korbkę. O tym już jednak innym razem…
Myślę natomiast, że Nałęczów znajduje się na tyle blisko Lublina, że w chwilach wolnych warto w nim szukać nie tylko symptomów wczesnej wiosny, ale i innych uroków. Ba, można spotkać dawno niewidzianych znajomych, co w jakże „zabieganych czasach” staje się prawdziwą przyjemnością.