Co najmniej od roku, ilekroć na dziennikarskich ścieżkach spotykam dr n med. Wandę Skrzypczak, znaną położnik, ginekolog i onkologa w jednej osobie, słyszę: „Grażyna, muszę z Tobą porozmawiać o moim pobycie w Etiopii. Stamtąd wyniosłam niezapomniane wspomnienie o ludziach, którzy z potrzeby serca niosą bezcenną pomoc tubylcom, kobietom i dzieciom przede wszystkim. Moje umiejętności też się tam bardzo przydały. Odbierałam porody. Chcę byś o tym napisała”. Miesiąc za miesiącem jednak mijały i ciągle coś uniemożliwiało nasze spotkanie. Aż tu nagle słyszę przez telefon: „Przyjechała znajoma misjonarka z Etiopii. Masz temat! Przyjeżdżaj…”
Z siostrą Janiną Jenda spotykam się dwa dni później. Od tzw. pierwszego wejrzenia łączy nas niewidzialna , a wyczuwalna, ciepła nić porozumienia. Z oczu niebieskookiej siostry Janiny emanuje samo dobro.
Janina Jenda 33 lata temu wstąpiła do Zgromadzenia Zakonnego Sióstr Franciszkanek Maryi. Jako dyplomowana pielęgniarka i położna. Od 18 lat jest w Afryce. To w moim odczuciu wystarczający czas by poznać tamtejsze realia, umieć się w nich znaleźć i mieć pomysł na oczekiwane, a co za tym idzie pożyteczne działania na rzecz tamtejszej ludności. W odczuciu siostry Janiny jest to ciągle zbyt krótki czas, by życie tych ludzi uczynić lepszym. Przede wszystkim jednak nie jedno życie, a setki istnień ludzkich skutecznie ratować.
Z Dubienki do Afryki
Janina Jenda urodziła się w Dubience. W rodzinie wielodzietnej. Na początek nic nie wskazywało na to, że wybierze zakonny tryb życia. Uczyła się w Technikum Rolniczym w Okszowie. Razem z kolegami korzystała ze wszystkich świeckich uciech młodości. Po maturze postanowiła zostać pielęgniarką i położną. Kiedy więc poszła fama, że Janina idzie do zakonu, był szok. W rodzinie, ale i wśród rówieśników. Koledzy pytali – jak będziesz żyć bez dyskotek?
Cóż- mówi teraz siostra Janina – Pan Bóg ma swoje plany. Zapytana jednak wprost, co dało impuls do wstąpienia do zakonu, mówi: „ Może obecność przyjaciela mojego Ojca Księdza Stanisławka misjonarza na misji w Zambii. Może chęć niesienia pomocy drugiemu człowiekowi. Właśnie w roli Misjonarki. Tuż przed ślubami wieczystymi uzyskałam jeszcze dyplom pielęgniarki. Zgromadzenie wysłało mnie potem do Anglii na naukę języka angielskiego. W Irlandii zdobyłam tytuł położnej. Były to już lata 1994-96. Rok czekałam na wizę do południowej Afryki. Wreszcie nadszedł ten upragniony dzień wyjazdu. Skierowano mnie do Weenen, gdzie od zaraz mogłam nieść pomoc medyczną ludności plemiona Zulu. Moja klinika (to chyba szumnie powiedziane) była objazdowa, na kółkach. Wraz z międzynarodową jej obsadą zajmowałam się badaniem dzieci chorych, szczepieniami, kobietami ciężarnymi. Gdy trzeba było leczeniem innych chorych. Ta praca stała się dla mnie prawdziwą szkołą zawodowego, afrykańskiego życia”
– Afryka , Siostro, o czym sama miałam się okazję przekonać będąc w Kenii posiada najwyraźniej magnetyczną moc. Ledwo się ją opuści, już chciałoby się wracać. Tym bardziej podejrzewam, gdy ma się cel charytatywny, szansę niesienia konkretnej, a oczekiwanej pomocy. Przede wszystkim chęć i predyspozycje do niesienia takiej pomocy.
– RPA p. Grażyno postrzega się jako kraj bogaty. Tymczasem, kiedy ja tam przyjechałam był to okres leczenia ran po niechlubnej przeszłości. Byliśmy tam wtedy tym bardziej potrzebni i pomocni. Tam zdałam pierwszy egzamin z misjonarskiej powinności. Pokochałam swoją pracę.
W międzyczasie siostra Janina ,w związku z chorobą matki, przyjechała do Polski. Tym razem Zgromadzenie Zakonne postanowiło ją skierować na misję do wschodniej Afryki. Do Etiopii będącej wówczas w konflikcie etnicznym z Eritreia. Wcześniej , 6 grudnia 2000 r. udało się Siostrze uczestniczyć w wymarzonej Mszy z udziałem naszego Papieża. Uzyskać jego błogosławieństwo na trudną i jakże odpowiedzialną drogę życia, na pobyt na misji w tak bardzo mało cywilizowanym , a i szczególnie biednym kraju. Otrzymać różaniec, z którym nie rozstaje się do dzisiaj.
Przyjazd do etiopskiej stolicy Addis Abeba poprzedził krótki pobyt Misjonarki w Kenii, w Nairobi. Zaraz potem znalazła się w górzystym Gosa wśród ludności szczepu Gudżi (Guji). Tutaj po raz pierwszy podjęła się pracy jako „lekarz”, będąc pielęgniarką i położną. Leczyła gruźlicę i biegunki u dzieci wywołane nie tylko prymitywnymi warunkami bytowania w górach, ale i nieprzyjaznymi warunkami klimatycznymi w tamtejsze zimy.
Takich polskich zim tutaj – mówi Siostra Janina – nie ma. Temperatura spada najwyżej do 10 stop. C, leje jak z cebra i wilgotność powietrza wynosi 80 proc. W domkach z bambusowego drewna nie jest najcieplej. A, gdy jeszcze zamieszkuje taki w sumie kilkanaście osób, bo rodziny liczą od 10-15 dzieci, o zachowaniu higienicznych warunków można tylko marzyć. O zdrowych mieszkańcach tym bardziej, bo w tym kraju trzykrotnie większym od Polski ubóstwo jest wszechobecne. 84 proc. ludności utrzymuje się z rolnictwa. Uprawia tef oraz inne zboża. Tef służy do robienia Indziry ”injera”, która jest jedną z głównych potraw. Inną potrawą spożywaną przez Etiopczyków jest „kocio”- miąższ z pnia bananowca, który najpierw zawinięty w jego liście przez trzy miesiące przechowują zakopany w ziemi, by sfermentował. Biały o specyficznym smaku miąższ łączą potem z kukurydzą, fasolą itp. Jedzą… rękami.
Głód- mówi Misjonarka – najbardziej dał się odczuć w Etiopii w 1984 r. Wówczas 6 mln. Etiopczyków zmarło z niedożywienia.
LOKE znaczy źródło wody czyli …życie
Po 5 latach w Gosa, gdzie :
– podwożenie chorych do pobliskiego szpitala liczyło się nie na kilometry, a na godziny przejazdu drogami rzec by można polnymi,
– szpital swoim zasięgiem obejmował ludność zamieszkującą ok. 300 km
– przed szpitalem koczowało niekiedy i dziesiątki chorych,
– trzeba było się wykazać umiejętnością niesienia wszechstronnej pomocy – być uniwersalnymi,
– prowadzona była działalność edukacyjna…
… moja rozmówczyni skierowana została do Bushulo k/ Awassa, stolicy południowego regionu (SNNR) liczącego ok. 16 mln. ludności . Tutaj jest od 10 lat, gdzie odpowiada za projekt „Bezpieczne macierzyństwo”. Obecnym celem tej misji jest zmniejszenie śmiertelności wśród kobiet i dzieci.
Warto powiedzieć, że obecnie na 100 tys. kobiet rodzących umiera w Etiopii 667, gdy w krajach cywilizowanych zaledwie trzy. Siostra Janina z pozostałym personelem, w sumie 5 położnymi, 19 pielęgniarkami, 2 lekarzami ginekologami i 3 anestezjologami zakłada w związku z tym nasilenie działań pod hasłem Matka – Matce. Co to oznacza? Ogromną pracę edukacyjną w terenie mającą na celu przekonanie kobiet o potrzebie rodzenia w szpitalu (uniknięcie powikłań, sepsy itp.) . Zmianę mentalności nie tylko kobiet rodzących, ale i ich rodzin.
Sam szpital, zatrudniający w sumie 80 osób – mówi Misjonarka – doskonale sobie radzi ze wszystkimi problemami kobiet rodzących i ich dzieci do 15 roku życia. Warto wspomnieć, że o ile 10 lat temu przyjmowano w nim rocznie ok. 600 porodów, to w 2013 – 2800, a do końca kwietnia tego roku, było 800 porodów. Posiadamy łącznie 54 łóżka szpitalne, w tym 8 na porodówce, 9- dla pacjentek po cesarskich cięciach i 12 na oddziale patologii. Poza tym 25 łóżek stanowi oddział dziecięcy.
Bezpieczne porody są plonem naszych wyjazdów w teren. Mentalność Etiopczyków pomału ulega oczekiwanym przez nas zmianom. Nasz szpital nazywają LOKE- od nazwy źródła z którego wypływa woda. Rzec by można – życie.
Etiopia – mówi Misjonarka – to moje miejsce na tym świecie. Tam czuję się najszczęśliwsza, bo jestem potrzebna. Tam jest mój prawdziwy Dom. O niego się troszczę i jego mieszkańców. Teraz cieszę się Polską, ale już tęsknię za afrykańskim buszem. Za Etiopczykami, których „ewangelizuję” poprzez moje pochylenie się nad potrzebującymi i chorymi.
W Etiopii znam smak dawania . Co daję zaś człowiekowi, ofiarowuję Bogu, który o takim, a nie innym moim losie zdecydował. Sens mojej misji? Być potrzebną.
Grażyna Hryniewska