W miniony piątek, dzięki zaproszeniu przez właścicieli z pompą otwieranego nowego Club Soho&Sushi Room, mogłam się rozsmakować w lubelskich klimatach londyńskiego SOHO lub jeśli ktoś woli manhattańskiego. O 21-szej punktualnie. Klub znalazł się w miejscu naszego miasta bardzo fortunnym. Pryncypialnym, w samym jego sercu – rzec by można, przy Krakowskim Przedmieściu. Jak go znaleźli pierwsi goście?
Cóż – musieli polegać na własnych odczuciach, bo poza pracownikami Klubu, którzy zaproszonych gości witali w drzwiach efektownie strojnych w biało-czarne baloniki lampką szampana, nkogo z Gospodarzy SOHO nie zobaczyli. Za to honory domu pełnił najwyraźniej zastępczo okazały Legwan. Budził – przyznaję – duże zainteresowanie.
Brak oficjalnych powitań ośmielał do wędrówek po Klubie. SOHO ma wysmakowany „charakter”. Kto za tym stylem wnętrz stoi – nie wiem. Tym bardziej mogę prawić komplementy. Jedno jest pewne . Można się w SOHO wygodnie rozsiąść na kanapach z obfitym wysypem poduszek. Można pić bez końca, bo barów jest kilka. Można też zjeść efektownie serwowane sushi. Ponoć smaczne, jeśli wierzyć tym, którzy rybne krążki pochłaniali w dużyych ilościach. Ja zajadałam się marynowanym imbirem z kwiatowych dekoracji na półmiskach, bo za sushi latem nie przepadam,
Gospodarza , a właściwie jednego z nich p. Pawła Kowalika (jeśli dobrze usłyszałam nazwisko, bo muzyczne decybele zagłuszały wypowiadane słowa) poznałam tuż przed występem atrakcji wieczoru, a raczej nocy – Burleska Betty Q, półfinalistki Mam Talent. Panowie szaleli na widok jej roznegliżowanych wdzięków. Ja, doceniłam raczej niewątpliwe zdolności mimicze wykonawczyni zmysłowego pokazu. Potem, jak przypuszczam nie zabrakło i innych zapowiadanych atrakcji. Ja już jednak w nich nie uczestniczałam zmęczona rytmem ( a włąściwie przedawkowaniem muzycznych rytmów) po lubelsku londyńskiej dzielnicy SOHO.
Fakt jest jeden – SOHO, zyska zwolenników młodszego pokolenia, któremu decybele nie straszne. Mogą ich jednak speszyć ceny drinków. W zamian, za przyzwoleniem Gospodarzy. do tego przecież nocnego klubu w założeniu, mogą przychodzić w czym zechcą (byli panowie i w krótkich spodenkach), bo o żadnym dress kodzie nawet na Wielkim Otwarciu nie pomyślano. A szkoda! Byłoby wówczas po lubelsku w SOHO elegancko.
Grażyna Hryniewska