Tegoroczną powtórkę wypoczynkową – Kreta, podyktowała nam przede wszystkim możliwość wygodnego lotu ze Świdnika. Inne, brane pod uwagę miejsca nie wchodziły w grę z racji zagrożeń terrorystycznych. Lecieć ze Świdnika to tak, jakby człowiek ruszał w świat prywatnym samolotem. W domu zjada obiad, na Krecie kolację. Jeszcze w południe pławi się w Morzu Śródziemnym, a po południu jest w domu. Komfort ? Komfort!
Do zakochania jeden krok
Powtórka z Krety dotyczyła też samego rejonu wyspy. Bo, jeśli ląduje się w Chani (drugie, co do wielkości miasto wyspy po Rethimnonie), to siłą rzeczy zwiedza się zachodnią część Krety. Warto, bo jest to kraina urokliwych miast o bogatej historii . Warto pamiętać, że ich rozwój przypadł na czasy weneckie. Nie brakuje też tutaj cudów przyrody z ciągnącym się chociażby z serca wyspy, największym wąwozem w Europie – Samaria. Unikatowych architektonicznie mejsc. Klasztorów, że wspomnę – Arkadiou i Preveli. Plaż- przede wszystkim Platanias i Bali chociaż ja nadal jestem pod urokiem Elafonisi.
Na południowo-zachodnim krańcu wyspy to ona przyciąga rzesze turystów niepowtarzalnym pięknem zaprawionym nieco mroczną historią z przeszłości. Elafonisi wyróżnia różowy piasek. Przepastna plaża, a właściwie dwie połączone mierzeją (płycizna po kolana umożliwia zwiedzenie obydwu ) .
My osobiście, postanowiliśmy tym razem na Krecie bezkarnie leniuchować. Czy nam się to udało? Zdecydowanie, tak! Jak zwykle, dzięki ITACE (a i przede wszystkim Danusi S. która nam hotel poleciła),trafiliśmy w przysłowiową dziesiątkę. Hotel okazał się podobny temu sprzed dwóch lat. Przedtem był Hotel SPA – Cavo Spada, tym razem Solimar Aquamarine . Ulokowany kilkanaście kilometrów od lotniska. Kameralny. Znaleźliśmy się w prawdziwej oazie zieleni sprzyjanej relaksowi.
Pokój, usytuowany w narożu jednopiętrowego budynku, z przestronnym balkonem wiszącym nad bujną, egzotyczną zielenią zapewniał panoramiczny widok na cały kompleks hotelowy. Naturalnie, upragnione morze.
Mimo późnonocnej pory, w recepcji po wypowiedzeniu kilku grzecznościowych zdań po grecku od zaraz poczuliśmy się jak u siebie. Dopiero rano jednak przyszła pora na pierwsze zachwyty wybranym miejscem wypoczynku. Pierwsze rozmowy, pierwsze degustacje serwowanych potraw, pierwsze drinki, w końcu – pierwsze kąpiele w wygładzonym jakby na zamówienie od fal, ciepłym morzu. Zaraz potem spacer nadmorską, wyjątkowo przestronną plażą.
Dwutygodniowy pobyt w jednym miejscu naszym dzieciom preferującym rejsy czarterowanymi jachtami (tym razem, w tym samym czasie, opływali greckie wyspy Morza Jońskiego) wydawał się monotonią. Nam tymczasem, mimo że poza pobliskimi miasteczkami greckimi nigdzie dalej nie ruszyliśmy, bo wcześniej dokładnie spenetrowaliśmy wyspę, czasu ciągle brakowało.
By w pełni chłonąć piękno okolic , oddawać się totalnemu lenistwu (opalanie, pływanie, czytanie, spacery, degustacja greckich i kreteńskich przysmaków oraz trunków, rozmowy z nowo poznawanymi ludźmi z różnych zakątków Polski, ale i świata), trzeba było niekiedy nieco uszczknąć z godzin snu. Na szczęście , popijając grecką retzinę na plaży zdarzało się niechcący przysnąć. Luksusem okazywał się masaż wykonywany przez zręczne ręce Chinki.
Dwa lata temu, jak już wcześniej wspomniałam, nasz pobyt na Krecie miał charakter bardziej turystycznie aktywny. Zwiedzaliśmy każdy polecany zakątek wyspy, znajdując jeszcze czas na Santorini. Podczas tegorocznego pobytu ta wiedza bardzo się przydała już nie nam, ale poznawanym w hotelu turystom . Podpowiadaliśmy im zwiedzenie miejsc najpiękniejszych, zwłaszcza gdy mieli do dyspozycji zaledwie tydzień pobytu. Przy okazji rodziły się pierwsze sympatie, nawet przyjaźnie.
Nie mogę sobie teraz odmówić przyjemności pozdrowienia wszystkich. Na początek, czwórki przyjaciół, którzy pokusili się o sympatyczny wpis do ofiarowanej nam przed wyjazdem książki „Małe zbrodnie małżeńskie”. Niewątpliwie z wdzięczności za podpowiedzenie im wycieczki na plażę Elafonisi w zamian za planowany wcześniej przez nich wąwóz Samaria wymagający nie tylko dobrego zdrowia, super kondycji fizycznej, ale i odpowiednich butów na koniec. Dodam od zaraz, że mowa tym wypadku o Brygidzie, Małgosi, Andrzeju i Krzysiu. Miło wspominamy chwile spędzone z wami na plaży!
Pozdrawiam też mamę z córką, które dzięki naszej podpowiedzi poznały piękno Santorini.Naturalnie Justynę- Polkę (wcześniej puławiankę) zadomowioną na Krecie przez męża – Greka, serwującą nam przez cały czas pobytu super drinki (mojemu mężowi te specjalne). Za miłe rozmowy również.
No , a potem w naszym hotelowo-plażowym życiu pojawiła się na trwale trójka warszawiaków- Magda, Marek i Kostek. Magdę z międzynarodowego grona wypoczywających poza naturalną urodą wyróżniał pokaźny gips na złamanej w apartamencie z własnym basenem (takie też tutaj były, podobnie jak w we wspomnianym wcześniej hotelu Cavo Spada) nodze. Do zobaczenia….
Wielkie, kreteńskie żarcie
Tym razem nie piszę o walorach krajobrazowych miejsca, bo słowa zastąpię zdjęciami. Natomiast nie mogę pominąć wątku kulinarnego. Grecja słynie z dobrej kuchni. Kreta tym bardziej. Mieszkańcy wyspy, powszechnie stwierdzają, że – przede wszystkim Kreteńczyk, dopiero później Grek. To samo dotyczy kuchni.
W hotelu Solimar Aquamarine kuchnia jest znakomita. Mistrzostwo świata! Obsługa z managerem na czele profesjonalna i sympatyczna. Trudno było się więc oprzeć serwowanym przez cały dzień smakołykom. Właściwie z różnych zakątków świata przeniesionych na wyspę z szynką pieczoną, rzec by można po staropolsku, na pierwszym miejscu. Jedna pokusa kulinarna goniła następną To oznaczało wielkie żarcie bez wyrzutów sumienia. Potem trzeba było co prawda zaliczyć 12 basenów co najmniej, by nie przywieźć do Polski bagażu zbędnych kilogramów we własnym ciele.
„Efharisto poli” czyli dziękuję teraz za „afelia”- wieprzowinę w winie, wszystkie „ kreas”- mięsa, „krasi aspro i kokkino”- wina, potrawy „psito” czyli z rusztu i „tighanato”-smażone, „paidhaki” – kotlety jagnięce, „keftedhes” – pulpety, „psaria”- ryby, oczywiście „baklavy” – ciasta, a przede wszystkim za „pagato”- lody. Zjadłam ich sporo i nadal mam ochotę. Zjem, mam nadzieję ponownie, bo już marzę o Krecie.
Na tej wyspie wszystko jest bardzo przyjazne turyście. Przede wszystkim Kreteńczycy. Dumni ze swego ponad greckiego pochodzenia i szczycący się serdecznością . Gdy wybieraliśmy się na wyspę mówiono nam – nie jedźcie tam, jest kryzys. Kryzysu nie dostrzegliśmy. W zamian podziwialiśmy za unijne środki pięknie urządzone promenady nadmorskie z kompleksem luksusowych apartamentów do kupienia. Zadbane hotele. Kipiące życiem noce kafejki i restauracje. Widzieliśmy szczęśliwych Kreteńczyków.
No bo, jak nie być szczęśliwymi żyjąc na tak pięknej wyspie. Z zachwycającą przyrodą, ciepłym morzem i umiejętnością cieszenia się życiem.
Przez najbliższe miesiące, zwłaszcza te chłodne i szare podwójnie będę wzdychać do Krety i Kreteńczyków. W efekcie – będzie chyba jeszcze kiedyś „powtórka z rozrywki” czyli znowu kierunek- Kreta. Kto nie był tam jeszcze tym bardziej powinien zawitać!
Tekst i foto: Grażyna Hryniewska