Nie wystarczy słyszeć, wiedzieć o ciechocińskim deptaku. Koniecznie trzeba się na nim znaleźć, by poznać smak uzdrowiska powstałego w latach 30-tych XIX wieku. Jego imponującą przeszłość nadal uwidaczniającą się w sztukateryjnych detalach architektonicznych starej, a nieźle dotąd zachowanej zabudowy.
Poniekąd ułatwia to też retrospekcyjna, uliczna ekspozycja starych fotogramów, znajdująca się vis a vis słynnej fontanny „Grzybek”, ze światem minionym w ciepłym kolorze sepii, jakże dalekim obecnemu wykwintną elegancją. Ba – wyszukanym szykiem osobistości i gwiazd przechadzających się niegdyś słynnym deptakiem.

Cóż – w Ciechocinku wypadało się kiedyś po prostu pokazać. Pobyt „u wód” uważano za splendor nie byle jaki. Obecnie, do Ciechocinka przyjeżdża się z bardzo długo oczekiwanym niekiedy skierowaniem do sanatorium w ręce . W konkretnym celu – leczenia nabytych schorzeń.
Spływająca po gałązkach tarniny solanka intensywnie parująca pod wpływem wiatru i promieni słonecznych, tworzy wokół ciechocińskiej tężni bogaty w jod mikroklimat. Dobrze przez kilkanaście sanatoryjnych dni poprzebywać w tym naturalnym inhalatorium od przeszło 180 lat wykorzystywanym w lecznictwie uzdrowiskowym
Za sprawą NFOZ i ja, po przeszło dziesięcioletniej przerwie, trafiłam tym razem „ do ciechocińskich wód”. A, że pierwszy tydzień pobytu tutaj rozgrzany był jeszcze niemal letnimi promieniami słońca, po zabiegach, przemierzałam miasto wzdłuż i wszerz, zachwycając się eklektyczną zabudową, wszechobecną zielenią parków i skwerów, usłanych nawet o tej porze roku kwiatowymi dywanami. Popadłam w swoistą euforię! A przed wyjazdem słyszałam – „zanudzisz się tam”. Nie nudziłam się. Czas pobytu umknął w galopującym tempie.
Nawet , gdy przyszły bardziej jesienne dni i mniej już było spacerów tak intensywnych, jak w pierwszych dniach, na nudę nikt się nie uskarżał. Więcej też było zabiegów, o które przez pierwszy tydzień trzeba było mocno powalczyć.
Zabiegi, na początku zapisane przez lekarza w chaosie przyjęć ponad 400 kuracjuszy jednego dnia były najoględniej mówiąc – przypadkowe. Na karcie zabiegowej znalazłam np. matę masującą, mechaniczny masaż stóp i zbiorową gimnastykę na sali. Duże nieporozumienie przy moich zwyrodnieniach kręgosłupa. Z kręgosłupem taką m.in. gimnastykę uniemożliwiającym. Cóż – lekarz przyjmujący nawet nie zajrzał w historię moich dolegliwości. Zapisane zabiegi nie gwarantowały więc skutecznej terapii….
Wystarczyło jednak kilka przyjaznych rozmów z personelem wykonującym zabiegi, by na liście zaaplikowanych mi pochopnie zabiegów znalazły się te właściwe. Finalnie, zamiast jednej satysfakcjonującej mnie karty zabiegowej, zgromadziłam sześć. Za każdym razem oznaczało to wizytę u lekarzy i w planowaniu. Przerodziły się w bliższą znajomość. Ta zaprocentuje, mam nadzieję, poprawą ogólnej kondycji, i fizycznej, i psychicznej. Dziękuję za to p. Iwonie z ultradźwięków. Paniom od borowiny, masażystom i prowadzącym gimnastykę w basenie solanką! Paniom dbającym o mój pokój i moje w nim samopoczucie zarazem.

Pora przejść do moich zaleceń dla wybierających się do Ciechocinka. Nie radzę unikać – długich spacerów po Ciechocinku. Uzdrowisko zachwyca oprawą. Jest czym sycić oczy. No, może za wyjątkiem kiczowatej fontanny z „Jasiem i Małgosią”, a i zakopiańskiej w stylu muszli koncertowej. A przecież do rangi symbolu uzdrowiska.Polecam penetrowanie ścieżek parku ciechocińskiego we wszystkich jego przemyślanych tematycznie wariantach. W dni pogodne rejon przy tężni, która swoimi wymiarami, a i walorami zdrowotnymi zadziwia.
Gdy jednych zachwyca ta część parku, inni okupują część rzec by można środkową z czarnymi łabędziami na czele. To tam w tzw. stodole kuracjusze najtaniej tracą zbędne kalorie tańcząc od godzin popołudniowych po nocne. Przy okazji, w pijalni a właściwie sklepie można się zaopatrzyć w świetne kosmetyki z natury wzięte.
Mnie urzekły Łazienki II, obok których chadzałam niemal codziennie. I chociaż Marconi nie serwuje najlepszej kawy, samo wnętrze przyciąga ciepłymi klimatami. Upodobałam sobie antresolę z widokiem na ciechocińskie niebo.



Nadal pozostaję pod urokiem nie odremontowanego jeszcze obiektu przy deptaku.
Mam nadzieję, że nabierze uroku podobnego sąsiadujacemu z nim.


Najbardziej reprezentacyjna zdaje się być część środkowa deptaku. To tutaj podziw budzą przemyślane kompozycyjnie rabaty kwiatowe. Stare domy zdrojowe i te odrestaurowane i te czekające na „zabiegi upiększające”.
Tętni za to życiem obiekt zabytkowy domu zdrojowego tuż obok. To tutaj odkryłam imponujące wnętrza. Piękne sztukaterie z kolorowymi freskami. Biżuteryjne balustrady przy antresoli.
Teraz pora na sosnowe płuca Ciechocinka….



Park sosnowy to oddzielny rozdział parku. Koniecznie trzeba tu zajrzeć. Pospacerować z z towarzyskimi wiewiórkami, by wejść niemal na syberyjskiej Urody cerkiewkę czy wspaniały Pałac Prezydencki.
KIlka kroków dalej nowe odkrycie. Aleksandria.

Wracając radzę zatrzymać się w wytwornym w wystroju drewnianym, białym dworku „Aleksandria”. Od stał się moim ulubionym miejscem relaksu. A i grzaniec tu przedni i wyśmienite placki ziemniaczane.
Rozgrzanym winem korzennym warto ruszyć dalej. Pozwoli to podziwiać świat przeszłości Ciechocinka.



Każdego dnia dosłownie odkrywa się tutaj jakiś kolejny, zachwycający, mniejszy lub większy eklektyczny obiekt. Stare wille o koronkowych dekoracjach z drewna.

Największym powodzeniem łasuchów cieszy w uzdrowisku Wiedeńska, znajdująca się w samym jego sercu. Ciasta zjadane są tutaj w niewyobrażalnych ilościach. A i sam budynek należy do piękniejszych w Ciechocinku.
Patrząc nieco w tył, tuż za kawiarnią rzuci się w oczy secesyjny Teatr Letni, zawdzięczający swój obecny żywot J. Waldorffowi. Z Panem Jerzym (pomnik) zrobiłam sobie pamiątkowe zdjęcie.

W Teatrze pojawiają się prawdziwe gwiazdy. Sama byłam na koncercie artystów z Łodzi – Spychalscy, Sławiński m.in. Gdy wracałam już nocą podziwiałam kolorowe fontanny. W Ciechocinku jest ich mnóstwo i wszystkie biją, pomnażając odczucia estetyczne.

Moje sanatorium, ZNP, też zapamiętam jako tonące w kwiatach, (gratuluję ogrodnika!) z własna tężnią, solarium na powietrzu i urządzeniami do gimnastyki.
Na koniec, po przerwie, otworzyła też podwoje kawiarnia Magia, co pozwoliło mi posłuchać gdańskiego Barda – Włodzimierza Votkę. Doskonały był zarówno w repertuarze lwowskim, jak Okudżwy. Rzęsiście, drugi recital, oklaskiwałam z moimi przyjaciółkami z Lublina. A i p. Włodzimierz pomyślał o imiennej dedykacji.
Ja, dedykuję Ciechocinek wszystkim, którzy go jeszcze nie znają. Pozdrawiam wszystkie tam poznane bliżej osoby!
Grażyna Hryniewska






























