RAJ NA ZWROTNIKU KOZIOROŻCA – cz.II RAJ NA ZWROTNIKU KOZIOROŻCA – cz.II

Niewielki Mauritius zachwyca różnorodnością. Duszę koją wszystkie odcienie błękitu i zieleni. Ciało odzyskuje urodę za sprawą ciepła fal Oceanu Indyjskiego. Wokół są cudownie pogodni ludzie, nie narzucający się, a pragnący dać z siebie wszystko, co pobyt na wyspie czyni rajskim. 

Po 11-tu dniach na Mauritiusie odczuwam nadal niedosyt tego miejsca. Jak nigdy dotąd w dniu wyjazdu, czułam autentyczną chęć pozostania na Mauritiusie. Może nawet na dłużej? O tym, że można, przekonała mnie historia naszej przewodniczki – Weroniki, Polki mieszkającej od lat z mężem Kreolem i jego rodziną u stóp gór Moka. Obecnie nadbudowują nad domem rodziców piętro, co jest zgodne z tutejszym zwyczajem. Bo,rodzina na wyspie to całość nierozerwalna – dziadkowie, rodzice, dzieci żyją przyjaźnie pod jednym dachem.Weronice, zawdzięczamy cudowny, pełny niezapomnianych wrażeń dzień w południowej części wyspy, o czym była mowa w poprzednim reportażu. Zaraz, następnego czekała na nas północna część wyspy z p. Elą w roli przewodnika. Tym razem część podróży, do wioski  Cap Malheureux ze słynnym kościołem  z czerwonym dachem oraz malowniczym widokiem  na wyspę Gunnner’s Quoin odbyliśmy w kilka osób tylko z kierowcą. Na miejscu powitała nas p. Ela z TUI. Chwila oczekiwania na drugi „busik” z polskimi turystami, pozwoliła nam na spokojne zrobienie zdjęć.Cap Malhereux to piękne miejsce o smutnej nazwie – „Nieszczęśliwy Przylądek”. Nazwa wzięła się stąd, że rozbiło się tu kilka statków. Oznacza to niezłą atrakcję dla nurków!.

Z wioski rozciąga się piękny widok na trzy wyspy: Coin de Mire, Ile Ronde i Ile Plate.

  Ruszamy w kolejną rajską drogę

Opuszczamy wioskę i kierujemy się do miasta Grand Baje.. by zaraz potem zatrzymać się w Ogrodzie Botanicznym Pamplemousses, inaczej w Grejpfrutach. Na tę chwile czekałam najbardziej. Dla mnie ten ogród oznacza zachwyt totalny. To jest raj naprawdę!Oszołamia bujna roślinność tropikalna, kilkudziesięciometrowe palmy, lotosy, duże lilie wodne Królowej Victorii, wszystkie aromatyczne przyprawy w naturalnym wydaniu, no i palmy Talipot, duma tego ogrodu. Talipot żyje, czyli rośnie, od trzydziestu do osiemdziesięciu lat, by w pewnym momencie życia z pióropusza liści wypuścić kremowo-żółty kwiatostan. Jest on największy spośród wszystkich roślin na świecie. Liczy od sześciu do ośmiu metrów ( budynek dwupiętrowy). Niestety, gdy przekwitnie –umiera.

W drodze do stolicy wyspy, odwiedzamy jeszcze L’Awenture du Sucre , by nie tylko zaspokoić głód lunchem, ale przede wszystkim zwiedzić  fabrykę cukru i poznać  tajniki uprawy trzciny cukrowej na Mauritiusie. Jej przerobu nie tylko na cukier. Przyjemnością będzie degustacja produkowanych tutaj słynnych rumów. Chociażby Gold (eliksir dla panów) czy Spices (dla pań).

Dodo – symbol wyspy  A, że Mauritius był jednym z pierwszych krajów, którym zostały wydane znaczki pocztowe (1847r.) , by zobaczyć ten najcenniejszy pospiesznie zwiedzamy biżuteryjną dekoracjami świątynię na przedmieściach stolicy kraju Port Luis. Blue Penny Museum  ze słynnym znaczkiem (z najsłynniejszym błędem) Red and Blue Penny miesci się w okazałym budynku w centrum miasta. Znaczek ten jest oświetlany raz na godzinę, przez 20 minut. Przedstawia profil królowej Wiktorii na granatowym tle i zawiera napis „Post Office”, zamiast tradycyjnego „Post Paid”.

Na całym świecie przetrwały jedynie cztery takie znaczki. Osiągają niewiarygodne ceny.

 Czas wolny w stolicy oznacza bliższe przyjrzenie się miastu, ludziom. Wizytę na ekscytującym oczy i nozdrza jarmarku afrykańskim.

Po takiej dozie różnokolorowych i różnorodnych wrażeń najmilszym miejsce na relaks okazuje się galeria rzemiosła . Zaraz potem uliczna kawiarenka. W niej wypicie zimnego mohito. Zaprosiła nas na nie urocza warszawianka, Agnieszka. Dziękujemy raz jeszcze!Ze stolicy do Tropical Attude, wracamy, jak do domu. Takie tutaj stworzono nam cudowne warunki de Lux.Przecinajac tym razem wyspę w poprzek, chłoniemy nowe widoki, gromadząc niezapomniane wrażenia.

Pora na …Ile aux Cerfs

Dodatkowym plusem naszego hotelu jest codzienna, bezpłatna możliwość przepłynięcia motorówką na pobliską wyspę Ile aux Cerfs. Raj w miniaturze, jak nas zapewniono.

Całodzienny pobyt na wysepce pozwala zwiedzić ja samą, jak sąsiednią, mniejszą i dziką w całości. Pływamy w turkusowej wodzie Oceanu. Jest hotel, są leżaki, drinki i wszystko, czego tylko dusza zapragnie. My zajadamy smakołyki hotelowe z lunch pakietu. Przy okazji dokarmiamy rajsko kolorowe ptaki.

Ile aux Cerfs ( Wyspa Jeleni) to Idealne miejsce do przeleniuchowania całego dnia. Tę wyspę od dzikiej oddziela tylko płytki, piaszczysty przesmyk. Można się taplać w wodzie bezpiecznie. W najgłębszym miejscu jest po kolana.

Wokół jest niebiańsko niebiesko. To są widoki, jak z katalogów biur podróży.

Popołudniowy powrót do hotelu, jak zwykle jest mile oczekiwany. To tutaj , dwa kroki od plaży, pod baldachimami z palm kokosowych, najprzyjemniej upływa nam dalszy pobyt na wyspie. Gdy obudzeni rajskim trelami ptaków porannie rozsuwamy rolety Ocean zdaje się wlewać do wnętrza naszego apartamentu. Rozleniwienie sięga zenitu. 35 stop. C w tym miejscu,  to pestka!Tropical Attude w Trou d’ Eau Douce (50 km od lotniska), ma bardzo kameralny charakter. Hotej jest „dozwolony” od lat 18-tu, co oznacza ciszę i spokój bez dzieci. Wyżywienie All  Inclusive może nie jest najobfitsze w wyborze, ale niedosyty nadrabia prze uprzejma obsługa, że wspomnę rozpieszczającą mnie stworami na łóżku Jurvi,

 

szefa kuchni, kelnerów i barmanów.Nic dziwnego, że przed wyjazdem lały się pożegnalne łzy. Pustoszały butelki z trunkami.W codzienny nawyk weszło nam wszystkim Polakom tutaj wypoczywającym – Bożenie, Ewie, Krystynie, Grześkowi Dankowi, Darkowi, no i nam oczywiście. codziennie raczenie podniebień rajskimi eliksirami wyspy – mohito, ginem z tonikiem, rumami i brandy. Wspólne chwile umilali wieczorami miejscowi artyści. Wokaliści, instrumentaliści i tancerze. 11 dni minęło, jak z bicza trzasł! Pozostały rajskie wspomnienia…

           Tekst i zdjęcia: Grażyna Hryniewska