„ Mauritius został stworzony nim powstał Raj i posłużył jako jego model budowy” ( Mark Twain 1896 r.)” .
Tyle Mark Twain. My, możemy tylko potwierdzić, że Mauritius, to jedna z najpiękniejszych wysp archipelagu Maskaren, za sprawą niepowtarzalnej urody lagun oraz plaż. Rajskich ogrodów, i tych naziemnych, i podwodnych ( 300 km. kw.) – koralowych. Za sprawą Oceanu Indyjskiego z przyjazną ciału temperaturą 25stopni i „oceanów” trzciny cukrowej tańczącej w rytmie pieszczotliwych pasatów nad którymi, ni stąd, ni zowąd, wyrastają szczyty ponad 800 metrowych n n.p.m. gór . Każda z własną, niepowtarzalna historią. Z wierzchołka wygasłego wulkanu Trou aux Cerfs widać doskonale całą północną część wyspy, aż po wyspę Reunion. O szczegółach jednak za chwilę. Na początek pierwsze wrażenia…
12-godzinny lot z Warszawy, to wbrew pozorom nic męczącego. Odbywa się go w jedną i druga stronę nocą. W drodze z lotniska, trwającej ok.50 minut z nowoczesnego aeroportu w Mahebourg do hotelu Tropicale Attitude, mijamy pola trzciny cukrowej z wtopionymi w nie niewielkimi, raczej ubogimi miejscowościami. Luksusowe hotele zostały w prawdziwie tropikalnych ogrodach, pełnych palm kokosowych i kwiatów. Ptaków budzących rano zachwycającymi trelami. Nasz hotel ( dzięki Ci Moja Aleksandro za super wybór!), bardzo klimatyczny z racji oczekujących na turystów kilkunastu lekkiej konstrukcji kolonialnych w stylu, niepokalanie białych, jednopiętrowych domków, posadowionych dosłownie na obrzeżu Oceanu, oczarowuje od początku do końca. To jest odtąd nasz Raj na Ziemi!Przez 11 dni pobytu w tym miejscu dotkniemy piękna wyspy, pełnej afrykańskich klimatów, indyjskich aromatów, azjatyckiej kuchni i odmiennej naszej kultury. Poznamy tradycje wyspy, a i po trosze – historię.
Łyk historii
Mauritius ze stolicą w Port Louis (powierzchnia wyspy – 860 km. kw. – 61 km na 47 km, linia brzegowa 161 km.), w 1505 r. został odkryty przez Portugalczyków. Pierwsze informacje o wyspie pochodziły od arabskich żeglarzy (wiek X). Następnie, w 1638 r. wyspę skolonizowali Holendrzy- stąd nazwa wyspy. Pochodzi od imienia księcia Maurice z Nassau.
W XVIII w. Mauritius opanowali Francuzi, zmieniając nazwę na Ile de France. Pierwotną nazwę wyspa odzyskała w 1810 r, w momencie kolejnego przejęcia jej prze Anglików. Nie kto inny, a Anglicy znieśli niewolnictwo i zaczęli sprowadzać robotników z Indii.
W 1957 r. Mauritius częściowo zyskał autonomię. Pełną niepodległość, dopiero w 1968 r. stając się członkiem brytyjskiej Wspólnoty Narodów. 12 marca 1992 r. proklamowano powstanie republiki. Prezydentem został Cassam Uteem. Wyspa odtąd jest jednym z nielicznych krajów afrykańskich posiadających stabilną demokrację i krajem przestrzegającym praw człowieka. Osiąga, jeden z najwyższych w Afryce dochód na obywatela. Posiada nieodpłatną służbę zdrowia.
Średnia płaca wynosi tutaj ok. 1000 zł polskich. Niewiele, ale ludzie ( głównie pochodzenia hinduskiego, afrykańskiego, a i sami Kreole) pod tym wyjątkowo lazurowym niebem czują się szczęśliwi. Szanują swoje tradycje i religie. Żyją zgodnie i radośnie.Pobyt Europejczyka na Mauritiusie oznacza koktajl wrażeń i doznań . Wszystko tutaj harmonijnie się ze sobą miesza – odmienne kulturowo a jakże czarujące Indie, rajskie laguny, różnobarwne kreolskie targowiska, podwodna fauna, pierwotne lasy, kombinacje tutejszej kuchni oraz dyskretna sztuka hotelarska. Rozleniwia przyjazny klimat podzwrotnikowy.
Turysto nie prześpij rajskich okazji!
Nasz, 11-dniowy pobyt na Mauritiusie sprzyjał nie tylko wypoczynkowi, ale przede wszystkim poznaniu wyspy od A do Z. Zgłębieniu tradycji tego wyspiarskiego kraju z bardzo efektowną fizycznie mieszanką etniczną.
Hindusi pochodzenia tamilskiego święcili w czasie naszego pobytu bardzo mistyczne Cawadee. Zamyka ono wielki, rytualny, dziesięciodniowy post, podczas którego adepci poddają się dokładnemu oczyszczeniu. Ponoć pozwala im to potem znieść przemiany do sfery między życiem a śmiercią, połączenie się z bóstwem.
My, w samym święcie Cawadee nie uczestniczyliśmy, natomiast obserwowaliśmy przygotowania świątyni na przyjęcie rzeszy pokutników. Ci, w szafranowych ubraniach, idąc boso po rozgrzanym do 35 stopni asfalcie, z językami przebitymi metalowymi szpilami oraz ołtarzami syna boga Shivy – Mourougana i dzbanami z mlekiem, zaczepionymi hakami za skórę pleców, dotarli tutaj dwa dni później. Po datarciu do świątyni mleko z dzbanów (symbol daru życia) wylali na statuę Mourougana.O świątyniach służących niekoniecznie hinduskim bóstwom można pisać wiele. Jest ich tu wiele i w zależności od pochodzenia wyznawców harmonijnie koegzystują. Na nas największe wrażenia zrobiła hinduska znajdująca się na jeziorze Ganga Talao, będąca ważnym miejscem kultu na wyspie. To do niej zmierzali na Cawadee wspomnieni wcześniej pokutnicy. Podobnie, jak my, podziwiając wcześniej 33-metrowe statuy Shivy.
Chłoniemy piękno wyspy
Od zaraz , korzystając z wycieczek fakultatywnych proponowanych przez TUI, komfortowo, dosłownie w cztery osoby w sumie, dzień po dniu, zwiedzamy z przewodnikiem, najpierw p. Wiktorią, a potem p. Elą, rajską wyspę. Pozwala to nie tylko wszystko spokojnie obejrzeć, ale i zebrać garść wiadomości.
Zwiedzanie wyspy zaczynamy od strony wschodnio-południowej, co oznacza przecięcie jej najpierw w poprzek ze wschodu na zachód. Zahaczamy o po drodze o chińską pagodę, z gigantycznym żółwiem na zewnątrz, objadającym się podobnie jak my dojrzałymi owocami mango spadającymi na głowę. Zaraz potem, omijając Port Louis,wjeżdżamy do kurortu Flic en Flac . Podziwiamy tropikalne drzewa i kwiaty. Zaraz potem odwiedzamy Voiliers de l’Ocean, gdzie rzemieślnicy tworzą repliki 18-wiecznych żaglowców. Zwiedzamy warsztat, oglądamy sklepową ekspozycję i degustujemy tutejsze herbaty. Stąd trafiamy do wspomnianej wcześniej hinduskiej świątyni. Na tę okoliczność kapłan kreśli nam na czole sandałowa glinką tilakę, świadczącą o przynależności do tej świątyni. Uderzam w rytualny dzwon. Krecę film z celebry ognia. Zbliża się pora lunchu. Odwiedzamy wymarły wulkan – jezioro Trou aux Cerf, skad rozciaga się wspaniały widok na okolicę.
Po przejechaniu lasów Plaine Champagne, ananasowych póloraz trzciny cukrowej docieramy do klimatycznej, lokalnej restauracji La Chamarel. Jemy wytworny obiad i podziwiamy piękną linię brzegową Oceanu Indyjskiego. Po dotarciu do Chamarel trudno się nie zauroczyć wspaniałym wodospadem oraz pokaźnym pasem siedmiokolorowej ziemi. Tutaj kupujemy najlepsze rumy, kawy i herbaty w Chamarel produkowane. Droga powrotna do hotelu pozwala się cieszyć niezwykłym widokiem na Le Morne oraz na wyspę Ile aux Benitiers.
Tyle na dzisiaj…
Grażyna Hryniewska
Cdn.