…swego nie znacie. Sami nie wiecie, co posiadacie! To porzekadło ciągle się aktualizuje. Tak było chociażby w naszym przypadku . Przypadkowe spotkanie sprawiło, że po wojażach zagranicznych zostaliśmy „porwani” przez bliska naszym sercom osobę na druga stronę Zalewu Zemborzyckiego. Drugą tzn. tę od Dąbrowy. Pretekstem był spacer z wcześniejszym wypiciem kawy. No i zaczęła się przygoda…
Bo chociaż po drugiej stronie Zalewu, tej od ul. Janowskiej, mamy działkę i tamtejsze nabrzeże lubelskiego akwenu znamy doskonale, penetrując je systematycznie, wschodniej jego części nie oglądaliśmy latami. Nic dziwnego, że przeżyliśmy miłe zaskoczenie.
Naturalnie najpierw skusiła nas do nie planowanego przystanku okazała bryła restauracji
CHISZA. Skoro nowa nie obyło się bez zajrzenia do menu. Nazwy jednak niewiele mówiły. Wystarczyło natomiast zerknięcie na stolik obok i krótka rozmowa z apetytem jedzącymi biesiadnikami. Podpowiedzieli Czeburek. Sałatkę z tuńczukiem. Było pysznie!!!A i wystrój wnętrza przypadł nam do gustu.
Po sycącym i smacznym Czeburku ruszyliśmy a właściwie należało ruszyć na spacer. Nie trwał on długo bo zaraz potem do zatrzymania się na wcześniej planowaną kawę skusiło na „Może”.
Pogratulować temu kto tak pięknie usytuował tę restaurację. Nad samą wodą. Naszego dnia tonęła ona w złotych promieniach słońca. Było niemal bajecznie zważywszy jesiennie bogato ubarwione drzewa wokół, szumiące trzciny. A i jakby jeszcze tego było mało, drogę do restauracji rozświetlały girlandy świateł. Nic dodać, nic ująć!
Po takich wrażeniach wizualnych ochłodę dały spore porcje firmowych lodów i espresso. Słowem – żyć, nie umierać!
Bożence gratulujemy super pomysłu „na kawę” nad Zalewem!!!
Grażyna Hryniewska



